„To, co napisane, nigdy nie dorówna wyobrażonemu”, powiedziała kiedyś Alice Munro. Zazdroszczę Munro wyobrażeń, bo to, co napisane, jest naprawdę dobre.

„Miłość dobrej kobiety” to tom składający się z ośmiu
opowiadań, w których na pierwszym planie znajdują się – co dla Munro typowe - kobiety,
ich uczucia, nadzieje i lęki wciśnięte w ramy kanadyjskiej prowincji lat 50. i 60.
Próbując żyć zgodnie ze swoimi wyobrażeniami i marzeniami, natrafiają na
przeszkody, ściany z utartych schematów, konformizmu, swoich ograniczeń. Mają
na ogół dwadzieścia parę lat, nawet kiedy akcja toczy się wokół ludzi
starszych, jak w przypadku opowiadania „Dżakarta”, i tak uparcie powracają we
wspomnieniach do młodości. Postaci tworzone przez Munro miotają się między
konwenansem, a ich własnymi pragnieniami; pomiędzy młodzieńczym buntem a instynktami i obawą przed oceną innych. Bohaterkami targa wewnętrzny konflikt pomiędzy
sprzeciwem młodej kobiety, która nie chce być wciśnięta w ciasną szufladkę żony i
matki, a jej potrzebą akceptacji ze strony społeczeństwa. Taką kobietą jest
na przykład młoda mężatka, która decyduje się porzucić świat książek i własnych nieudanych prób
literackich na rzecz posady w bibliotece, która to praca, jak mówi, daje jej
prostą i pierwotną przyjemność bycia „postrzeganą przez nich jako osoba, która
wie, co jest czym, która ma w sobie wyraźnie określoną funkcję”. Bohaterki Munro nie
chcą być określane jednoznacznie, jako matki, żony, córki czy kochanki, ale –
paradoksalnie – myślą w ten sposób o innych kobietach. Porównują się
nieustannie ze swoimi matkami, babkami, ciotkami, patrząc na nie z wyższością, wkładając całą swoją energię w to, żeby żyć inaczej, żeby w ostatecznym
rozrachunku ponieść sromotną klęskę. Autorka mistrzowsko ukazuje powtarzalność
ludzkich losów; to, jak młodzieńcze ideały i namiętności stają się z czasem
kolejnymi banałami: polepszaniem swojego statusu, wypaleniem, rozstaniem, walką o opiekę nad dziećmi, śmiercią.
Oszczędny w emocjach, rzeczowy styl Kanadyjki dodaje wymowności opisywanym
przez nią wydarzeniom. Jak w opowiadaniu „Cortes Island”, kiedy to strofowana ze
względu na nieporadność w wykonywaniu domowych obowiązków młoda mężatka
odpowiada krytykantce, kobiecie w średnim wieku, że jej mężowi to nie przeszkadza, a starsza wersja jej postaci
dopowiada swoisty gorzki epilog: „Nie zdawałam sobie sprawy, jak z upływem lat
coraz mniej będzie to prawdą i jak prace, które wydawały się czymś marginalnym,
niemal jak zabawa, zajmą miejsce w samym jego centrum.”.
Postaci kobiet tworzone przez Munro to z reguły wrażliwe,
nieprzystosowane do życia osoby, którym trudność sprawiają role, odgrywanie
których wymuszają na nich realia – nie zapominajmy – lat 60. Nie radzą sobie z pracami
domowymi, nie posiadają naturalnego talentu do radzenia sobie z dziećmi, zarazem
chełpią się tym przed samymi sobą i cierpią z tego powodu. Często nieśmiałe,
zamknięte w sobie, wrażliwe, niekiedy utalentowane artystycznie dają się nieść
z prądem wydarzeń, wydają się bardziej obserwatorkami niż uczestniczkami
własnego życia. Jak Jill ze „Snu mojej matki”, zdominowana przez silną
osobowość chłopaka, wmanewrowana właściwie przez niego w małżeństwo,
macierzyństwo, a następnie w uczestniczeniu w życiu jego rodziny. Kobiety z opowiadań
pisarki walczą na przemian ze sobą, swoimi oczekiwaniami i oczekiwaniami innych
wobec nich. Zdają się naginać siebie do granic możliwości, próbując upchnąć się
w formie narzucanej przez małżeństwo, aby potem zdecydować się na dramatyczne
kroki (opowiadanie pt. „Dzieci zostają”), albo, poświęciwszy życie innym
decydują się postawić wszystko na jedną kartę, aby wytrącić wydarzenia z ich
monotonnego ruchu (tytułowa „Miłość dobrej kobiety”).
Krótkie historie dają nam szansę zajrzeć w realia epoki. Gdy
w „Przed zmianą” bohaterka wyrzuca w nigdy nie wysłanych listach swojemu byłemu
narzeczonemu tchórzostwo i hipokryzję, bo z lęku przed ostracyzmem społecznym i
utratą posady wolał nakłaniać ją do aborcji, niż ożenić się z ciężarną kobietą,
zdajemy sobie sprawę jak długą drogę przeszliśmy, nie tylko patrząc na kwestię
równouprawnienia, ale też obyczajowości w ogóle. Ale relacje damsko-męskie i
portrety kobiet nie stanowią jedynych tematów prozy Munro. Sporą rolę odgrywają
tu stosunki między dziećmi i rodzicami na różnym etapie ich życia. Mamy tu więc
dziewięcioletnią dziewczynkę o wiele dojrzalszą od swojej niestabilnej
emocjonalnie matki, matkę i córkę, które pod płaszczykiem poprawnych,
wystudiowanych relacji kryją chłód i wzajemne pretensje, wiecznego chłopca,
który nawet mając już własne dzieci nie jest w stanie wyjść z roli jedynego
syna swoich rodziców, czy córkę i ojca, toczących ze sobą codzienną walkę o
wszystko, którą przerywa dopiero ciężka choroba ojca. Nie znajdziemy tu
sielskich portretów rodziny. Wymowna scena, w której ojciec i córka są wreszcie
w stanie odrzucić maski i szczerze porozmawiać dopiero, kiedy stan zdrowia jednego z nich uniemożliwia reakcję,
a może i usłyszenie tego, co mówi drugie, jest tego najlepszym przykładem.
Po werdykcie Szwedzkiej Akademii z zeszłego roku w Polskich
mediach rozgorzała dyskusja (w zasadzie w tonie monologu) o tym, ile jest w
Polsce „literatury środka” i czemu tak mało. Bo na świecie jest i o, proszę
bardzo, taka na przykład Munro z tzw. środka dostaje Nobla. Nie wiem do końca,
co jest literaturą środka (coś jest „dobre, ale bez przesady”? czy też „niesie
głębsze treści, ale jest strawne dla średnio wyrobionego czytelnika”?). Po przeczytaniu „Miłości dobrej
kobiety” nie wiem też, dlaczego Munro miałaby być tak klasyfikowana. Czy za
literaturę ambitną można uważać tylko literaturę, o której wszyscy dyskutują,
ale niewielu czytało (jak swego czasu „Ulyssesa”), a jeszcze mniej rozumie, czy
lekturę, która wymaga nie lada ambicji, by przez nią przebrnąć? Jeśli tak, to
zdecydowanie utwory kanadyjskiej autorki się do tej grupy nie zaliczają. Jeśli
natomiast przyjmiemy, że literatura nie środka, ale literatura zwyczajnie
dobra, to taka, z której więcej odczytujemy z półsłówek, niż z pełnych zdań,
którą mniej obchodzą wydarzenia, a bardziej reakcje na nie i rysowane przez te reakcje portrety psychologiczne postaci - zdecydowanie na
tej "wyższej" półce autorka się plasuje. I za taką klasyfikacją jestem całym sercem.
Jest jeszcze jedna droga interpretacji, kobiety o
kobietach piszą dla kobiet, mężczyźni o mężczyznach piszą dla wszystkich. Do
przemyślenia.

Alice Munro "Miłość dobrej kobiety", przeł. Agnieszka Pokojska, wyd. WAB , Warszawa 2013, s. 458
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz