niedziela, 22 listopada 2015

Powojnie w Zachęcie

Muzeum Sztuki Współczesnej Zachęta to miejsce dość nietypowe dla wystawy historycznej, jaką „Zaraz po wojnie” niewątpliwie jest. Bynajmniej nie jest to zarzut.

Projekt graficzny Błażej Pindor




Nie damy węgla Niemcom.
Trzecie pytanie: Tak, 1946, plakat,
Muzeum Plakatu w Wilanowie
Tematyka historyczna, zwłaszcza okołowojenna, jest poruszana w naszym kraju często i (choć niezbyt fortunne to w tym kontekście sformułowanie) chętnie. Tematom historycznym poświęcamy nowoczesne, interaktywne muzea, które stają się poniekąd wizytówką miasta, w którym się znajdują, jak Muzeum Powstania Warszawskiego, POLIN czy Europejskie Centrum Solidarności i są obecne na wystawach czasowych, na ogół w miejscach takich jak Dom Spotkań z Historią czy ipeenowski Przystanek Historia na Marszałkowskiej w Warszawie. Niektórym to przeszkadza, bo za dużo, innym przeszkadza, bo wciąż za mało (i na ogół nie tak). Publiczna dyskusja o racjach jednych i drugich jest o tyle emocjonalna, co kompletnie bezcelowa i absolutnie nie chcę tu zabierać w niej głosu. W warszawskiej Zachęcie trwa natomiast wystawa wpisująca się w ten historyczny nurt i to o niej będzie tu kilka słów.

Z racji zainteresowań i, łagodnie rzecz ujmując, ambiwalentnego stosunku do sztuki nowoczesnej, ten rodzaj wystaw zdecydowanie jest mi bliższy. Tym bardziej ucieszyła mnie w nietypowym dość jak dla siebie miejscu, jakim jest Zachęta. Muzeum specjalizujące się wszak w sztuce współczesnej, miejsce, w którym dane mi było obejrzeć szesnastominutowy film Katarzyny Kozyry o wiele mówiącym w tym przypadku tytule "Kastrat", a Julita Wójcik (która została nieco później "panią od Tęczy") obierała ziemniaki. Nie znaczy to jednak, że gdzie indziej wystawę „Zaraz po wojnie” odbierałoby się trudniej czy gorzej. Miejsce nie daje jej żadnej taryfy ulgowej. Wystawa doskonale broni się sama.

Mieczysław Berman, Szabrownicy, 1945, fotomontaż,
ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu
Okładka „Moda i życie praktyczne”, nr 22, 1948 r.
Czego tam nie ma! Zbiory z lat 1944-48 obejmują rzeźby i fragmenty pomników (m.in. imponujące kamienne głowy robotników), obrazy, zdjęcia, okładki książek i prasy, szkice, rysunki satyryczne czy plakaty propagandowe, a także przykłady wzornictwa przemysłowego. Dokumentacja sztywnych ram stylu socrealistycznego i rosnącej cenzury oraz tego, jak z tymi realiami radzili sobie polscy artyści to tylko jeden z aspektów wydarzenia. Niesamowite wrażenie wywołują plakaty namawiające do osiedlania się na Ziemiach Odzyskanych. Znajdziemy na nich wiele smaczków, jak marsz przez Polskę dziarsko uśmiechniętego chłopa, wędrującego od mizernej lepianki i kikuta wierzby, usytuowanych gdzieś na wschodzie, ku zachodniemu dobrobytowi, symbolizowanemu przez solidny, murowany dom nad Odrą, czy treści edukacyjne dotyczące nowych granic kraju, jak plakat, którego autor przypomina, iż region zwany dotąd Prusami Wschodnimi to teraz Warmia i Mazury, a także dowód na to, że chęć edukacji wyprzedzała niejednokrotnie oficjalne ustalenie niektórych nowych-starych polskich nazw o czym świadczą m.in. „granica na Odrze i Nissie” czy „Ostródź”. Na wystawie znajdziemy też artykuły wychwalające światowy poziom polskiej mody (historia Anglika chwalącego się polskim garniturem, czy marynarza, który przywiózł żonie wschodnie tkaniny z wszywką "Made in Poland" skradły me serce!) i rysunki satyryczne z epoki, m.in. karykatury szabrowników czy nazistów, toporność i brak finezji których jednoznacznie wskazywał na ich propagandowy wymiar i nastawienie na jak najszersze grono odbiorców.* 


Jadwiga Maziarska, Posąg krążącej siły, 1949,
olej, płótno, Muzeum Śląskie w Katowicach
Wystawa „Zaraz po wojnie” nie jest jednak zdecydowanie zbiorem powojennych absurdów i dokumentacją ówczesnego chaosu, w jakim pogrążył się kraj, a tym bardziej nie sugeruje lekkiej czy wręcz zabawnej interpretacji tamtych czasów, jaką wszak czasem stosujemy. Przeciwnie: przypomina na każdym kroku, że terror wojny nie tylko dopiero się skończył, ale też zastąpił go drugi. Dlatego zobaczymy także prace ocalałych z obozów pracy i zagłady, a odwracając się od wspomnianych rysunków satyrycznych, natkniemy się na wstrząsające zdjęcia ofiar pogromu kieleckiego i artykuły ten mord komentujące. Wystawę wieńczy zajmująca całą ścianę projekcja fotografii autorstwa Henry'ego N. Cobba, przedstawiająca ruiny getta warszawskiego. Bo ruiny to, jak czytamy na stronie galerii, lejtmotyw wystawy, "od koncepcji ruiny jako architektury, poprzez antropomorficzną wizję okaleczonego miasta czy antycznej ruiny, po wymagający pragmatycznych rozwiązań problem odgruzowywania miast czy charakterystycznego dla tego okresu budownictwa z prefabrykatów z gruzobetonu.". Tak czy inaczej, do Zachęty wybrać się bardzo warto, bo "Zaraz po wojnie" daje nam ciekawe, świeże spojrzenie na epokę stanowiącą podwaliny (chcąc nie chcąc) Polski w jej obecnym kształcie, przybliżając ją i urzeczywistniając

Wystawa "Zaraz po wojnie" trwa do 10 stycznia. Towarzyszy jej seria wykładów i seminariów Świat od nowa. Sztuka w Polsce lat czterdziestych i jej konteksty.

kuratorki: Joanna Kordjak, Agnieszka Szewczyk
współpraca Magdalena Komornicka
projekt ekspozycji: Matosek/Niezgoda
projekt fotomontaży Błażej Pindor


http://www.zacheta.art.pl/article/view/2559/zaraz-po-wojnie

* Jeden ze wspomnianych rysunków satyrycznych z lat czterdziestych, wykazujący się szczególnym polotem, bo zestawiający nazistowskich przywódców z wodzami plemion afrykańskich, zszokował mnie topornością, rasizmem, ale i brakiem jakiejkolwiek logiki (pokazujemy, jacy okropni byli ci faszystowscy rasiści, porównując ich do przedstawicieli innej rasy, co ma im… uwłaczyć). Ale szybko przypomniałam sobie wybitne dzieła współczesnej grafiki, linki do niektórych z nich zamieszczam poniżej.

i – last, but not least –

środa, 8 kwietnia 2015

Astrid Lindgren, wieczne dziecko

Rok temu hitem portali społecznościowych były listy "dziesięciu książek, które cię ukształtowały". Nie utworzyłam wtedy swojej, ale Astrid Lindgren opanowałaby zapewne połowę mojej listy. 

Astrid Lindgren z Inger Nilsson, odtwórczynią roli Pippi
Trochę dlatego, że jako jedynaczka  wychowująca się w epoce  pre-internetowej czytałam wtedy  więcej, niż w dorosłym życiu (nad  czym  ubolewam, shame on you,  Internet!), a trochę dlatego, że - moim  zdaniem - to właśnie najwcześniejsze  lektury najbardziej nas kształtują. Na  radościach i smutkach "Braci Lwie  Serce", Ronji, Pippi, Rasmusa czy  księcia Mio uczyłam się wrażliwości i  empatii, a jakkolwiek szczegóły ich  przygód uleciały przez lata z pamięci, to  uczucia towarzyszące mi obcowaniu z tym magicznym światem pozostały. Tym większa była moja radość, gdy początkiem roku ukazały się u nas aż dwie pozycje dotyczące życia Astrid Lindgren: wznowiona biografia pisarki, napisana przez jej przyjaciółkę Margaretę Stromstedt (Wydawnictwo Marginesy), oraz zapis wieloletniej korespondencyjnej przyjaźni pisarki ze szwedzką dziewczynką Sarą Ljungcrantz (Nasza Księgarnia), zatytułowany "Twoje listy trzymam pod materacem". Właśnie przeczytałam tę drugą.

Astrid otrzymywała tysiące listów, głównie od swoich dziecięcych czytelników, ale też od ich rodziców i opiekunów, napotykających trudności wychowawcze czy przeżywających osobiste tragedie. Był taki czas, kiedy cała Szwecja uwierzyła, że autorka "Dzieci z Bullerbyn"  zna rozwiązanie wszystkich ich problemów. Pisarka cieszyła się autorytetem na niespotykaną skalę. Doprowadziła do nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt (nazywanej potem Lex Lindgren), a nawet do dymisji rządu po tym, jak "Baśnią o Pamperipossie w Manismanii" zabrała krytyczny głos w dyskusji nad jego polityką podatkową. Była wielką przeciwniczką elektrowni atomowych, ale nade wszystko wielką ambasadorką praw dzieci.
Pisali więc do niej najmłodsi, ich rodzice i babcie. Przez długie lata sama odpisywała na każdy list, dlatego również dwunastoletnia Sara otrzymała indywidualną odpowiedź. W przeciwieństwie do pozostałych dzieci,  na jednym liście się nie skończyło - ich korespondencja trwała przez najbliższe 30 lat. 

wtorek, 31 marca 2015

Taco Tyrmand

Taco Hemingway zabierze Was w nocną wyprawę po współczesnej Warszawie przeplataną skitami z Polskiej Kroniki Filmowej. "Słowa kluczowe: złamane serca, Warszawa, alkohol, papierosy, kalafiory, PZPN".

Taco Hemingway fot. Jonasz Tołopiło. Metro Warszawa
Trochę wstyd, że Taco Hemingway dotarł do mnie  dopiero teraz, podczas gdy jego "Trójkąt  warszawski" już w grudniu został uznany przez  Piotra  Plucińskiego (Z górnej półki) jedną z  najlepszych płyt kończącego się roku. N a swoje usprawiedliwienie mogę mieć jedynie to, że kultura hip-hopu nie jest mi  szczególnie bliska. Na  szczęście dałam się namówić na "Trójkąt..." przez  kolegę, który zachwalał go mówiąc, że płyta ma w  sobie coś z Tyrmanda. Fakt, coś w tym jest, dawno nikt tak nie pisał o Warszawie. Albumu słucha się rewelacyjnie, a to, co na nim szczególnie urzeka, to teksty, przemyślane i świeże jednocześnie, z inteligentnymi i nieoczywistymi skojarzeniami.

"Trójkąt warszawski" to wędrówka po nocnej  Warszawie, spacer chwiejnym krokiem przez  istniejące i zamknięte już kultowe stołeczne lokale,  podczas której mijamy na swojej drodze pijane  dzieciaki "gubiące swoje upiory", naćpane studentki  "oczekujące cudu", beznadziejnie zakochanych w  nich kolesi oraz kolesi szukających przygody na jedną noc.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Z twarzą Marilyn Munro



„To, co napisane, nigdy nie dorówna wyobrażonemu”, powiedziała kiedyś Alice Munro. Zazdroszczę Munro wyobrażeń, bo to, co napisane, jest naprawdę dobre.



W październiku ubiegłego roku dowiedzieliśmy się, że laureatką Nobla 2013 w dziedzinie literatury została Alice Munro, znana kanadyjska autorka, mistrzyni krótkiej formy. Tak jak to u nas bywa, dopiero ta nagroda sprawiła, że Kanadyjka trafiła do masowej świadomości, a jej książki obległy zarówno księgarnie, jak i produkty księgarniopodobne. Fakt, że jej książki ukazywały się w Polsce już przed otrzymaniem nagrody Szwedzkiej Akademii, z drugiej strony jej pierwsza książka na naszym rynku, „Uciekinierka”, ukazała się nakładem wydawnictwa Dwie Siostry dopiero w 2009 roku, w którym Munro została uhonorowana innym prestiżowym wyróżnieniem – międzynarodową nagrodą Bookera. Ale nie czas to ani nie miejsce utyskiwać na fakt, że w naszym kraju nie wydaje się i nie promuje literatury ważnej na świecie i że z roku na rok lista najważniejszych książek New York Times’a jest dla nas coraz bardziej egzotyczna (o tym pisano w poprzedniej Polityce). Fakt faktem, ja sama do tej pory również nie sięgnęłam po żadną pozycję autorki, nazywanej niekiedy „kanadyjskim Czechowem”. Wobec obecnego wspomnianego urodzaju jej tytułów, ciężko było się zdecydować, od czego z twórczości tej autorki zacząć, a próby ewentualnego wsparcia się nieocenionym Internetem w poszukiwaniach Idealnej Pozycji były skutecznie tłumione przez wyrzuty sumienia w postaci nieprzeczytanych książek piętrzących się na półkach. Zdecydował więc przypadek, będący połączeniem spontanicznej wizyty w sieciówkowej księgarni i obniżki ceny na tytuł „Miłość dobrej kobiety”.